Reportaż – niedziela nad wodą
Ta Grupa zmusza mnie do działania i wyjścia ze strefy komfortu. Już wyjaśniam.
Jest rok 1992, a ja dumny, młody i pełen pasji żegluję ku zachodowi po nieczynnej już wtedy żwirowni łódką (żaglówką właściwie, ale nie pamiętam już jaką, lub nie miałem nigdy pojęcia), którą mój wujek zwodował, jak co niedziela; sam żegluję…
– Bierz – mówi wujek – już jesteś dorosły prawie, możesz popływać, tylko tak, żebym Cię widział.
– OK – krzyczę przez ramię, jedną nogą stojąc już w łódce.
Stawiam żagle, ciągnę za szoty, refuję, wybieram, luzuję, klaruję, buchtuję, zdejmuję knagi, spuszczam miecz i robię jeszcze tysiąc innych, obcobrzmiących czynności, o których nie miałem wtedy pojęcia. Oczywiście, wujek nauczył mnie wcześniej prowadzić jacht żaglowy, ale żeby wszystko od razu nazywać…? Po prostu, byłem wtedy szczęśliwym, halsującym trzynastolatkiem.
Spędzaliśmy z rodzicami i bratem każdą, dosłownie każdą niedzielę od 25 czerwca do ostatniego dnia sierpnia nad wodą, czy to strzeżoną, czy na dziko.
Niedziela godz. 6:00 pobudka, godz. 7:00 msza w kościele, później szybkie śniadanie, pakowanie, żeby o godzinie 9:00 pływać już w wodzie. O 12:00 przygotowany przez mamę posiłek na kocu: kanapki z masłem i pieczonym kurczakiem, kompot z termosu schłodzony w sobotę w lodówce… i… woda. O 16:00 „kawa” – ciasto z prodiża i kompot lub oranżada jeżeli byliśmy na zorganizowanym kąpielisku, i lody… i… woda do 18:00, a jeżeli się z bratem postaraliśmy to i do 19:00! Niestety tradycja „niedzielnego wodowania” umarła wraz z moim wejściem w dorosłość, a w owym 1992 roku ostatni raz pływałem żaglówką.
Po 34 latach na tej naszej Grupie czytam tematy, a tam „Niedziela nad wodą”. Wspomnienia powróciły, tekst napisał się w mojej głowie w sekundę, a ja po krótkim tel. do przyjaciela, który jest już teraz moją rodziną (ale o tym kiedy indziej), spędziłem z nim i jego żoną na żaglówce miłą niedzielę. Niestety bez ciasta, kurczaka i kompotu. Na szczęście przeżyliśmy jakoś, on z patentem, a ja z doświadczeniem…
Aha, fajnie jest coś musieć. Tak trzymaj Grupo.